To blog opowiada o mojej końskiej pasji. Piszę tu o koniach i jeździectwie, mojej wielkiej miłości, o figurkach koni, które zbieram, marki Schleich-S... niemal o wszystkim, co jest związane z końmi.
Zapraszam do czytania!

niedziela, 30 września 2012

Rozmowy o koniach cz. 2

Drodzy Czytelnicy!
Zdecydowałam się napisać drugą część "Rozmów o koniach". Może zrobi nam się seria. . .?
Przeczytajcie koniecznie!:)
                                                                              

Rozmowy o koniach cz. 2 



- Zooosiu…. –  zaczęła Kornelka.
Czy pamiętam, że obiecałam wczoraj dokończyć naszą rozmowę o koniach? Oczywiście, że pamiętam. Dzisiaj miałyśmy porozmawiać o tym, czy konie mają węch i smak.
Kornelia najwyraźniej dobrze to zapamiętała bo natychmiast zapytała:
- Zooosiu….. a co koniki lubią jeść?
- Lubią różne rzeczy, najbardziej takie, które są słodkie albo słone. Bardzo nie lubią rzeczy gorzkich lub kwaśnych. – Kornelka słuchała z zainteresowaniem.
- Ale co lubią jeść?
- Na przykład uwielbiają marchewkę.
Kornelka spojrzała na mnie, a na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie. Już zaczynała lubić te zwierzęta, a tu nagle okazało się, że one uwielbiają jeść marchewkę! Marchewka kojarzyła się Kornelii jak najgorzej. Było to najzdrowsze najokropniejsze warzywo na całym świecie. Jej mama przygotowywała surówki z tartej marchewki, odrobiny jabłka i śmietany. Nie było niczego gorszego na całym świecie niż ta surówka! Kornelia potrafiła siedzieć godzinami nad talerzem i nie tknąć ani jednego ździebełka marchewki.
W tym jednym spojrzeniu, dziewczynka wyraziła wszystkie te uczucia. Dlatego powiedziałam szybko:
- Lubią też jabłka. To jest ich wielki przysmak!
Kornelka rozpromieniła się w ułamku sekundy.
- Naprawdę? Jabłuszka? Takie z cynamonem i bitą śmietanką? – zapytała.
- Nooo…. – zawahałam się. Jabłko z cynamonem to był jeden z ulubionych deserów mojej małej kuzynki. Jej mama przygotowywała go w ten sposób, że przekrojone jabłko piekła w piekarniku, a następnie posypywała cynamonem. Bita śmietana stanowiła opcję, którą Kornelia wybierała zawsze. Wyobraziłam sobie mojego Panka, któremu podałabym na deserowym talerzyku pyszne jabłko na ciepło z cynamonem i z bitą śmietaną. Na samą myśl o tym roześmiałam się głośno. Nie wiem, co by się stało z talerzykiem, ale jabłko na pewno wylądowałoby na mojej głowie.
Kornelka przypatrywała mi się uważnie. Najwyraźniej uznała, że było coś podejrzanego w moim zachowaniu.
- Kornelik, koniki raczej lubią jabłka surowe, prosto z drzewa.
- Prosto ze sklepu. – poprawiła mnie Kornelka, zadowolona, że tym razem to ona wie lepiej niż ja. Uśmiechnęłam się ponownie. Tak, mama Kornelki przynosi jabłka ze sklepu, ale żeby mogły tam się znaleźć, musiały najpierw wyrosnąć na drzewie.
- Prosto ze sklepu. – powiedziałam ugodowo.
Dziewczynka spojrzała na mnie z prawdziwą radością, tak jakby mówiła: „Teraz ja mogę odpowiedzieć na kilka Twoich pytań.”. Ciekowość jednak zwyciężyła, bo za chwilę usłyszałam:
- Zooosiu…. A powiedziałaś, że koniki lubią jeść słone. Czyli co?
- Lubią jeść słone rzeczy. Na przykład, Panek lubi lizać moją spoconą rękę, bo pot jest słony. Nie wiem, czy wiesz, ale weterynarz, to jest lekarz, który bada zwierzęta – wyjaśniłam szybko, widząc jej zdziwione spojrzenie – przed badaniem pyska konia naciera dłonie solą. Z drugiej strony, konie uwielbiają słodkie rzeczy. Jeżeli jeździec chce nagrodzić konia za dobre sprawowanie, daje im kilka kostek cukru. Ja tak robię zawsze i jeszcze nigdy nie spotkałam się z odmową!
- Konie to bardzo szczęśliwe zwierzątka. – nagle stwierdziła Kornelia. – Mogą jeść słodycze i nikt na nie nie krzyczy.
W słowach Kornelki brzmiał żal. Najwyraźniej jej mama nie była zachwycona kiedy Kornelka ukryta pod stołem w jadalni zjadła całą czekoladę z orzechami. Tak, to była znana nam wszystkim rodzinna historia.
- Nie, Kornelik, to nie tak. Cukier nie jest podstawowym pokarmem koni. Ani marchew, czy też jabłka. To są ich przysmaki, tak jak dla mnie kostka gorzkiej czekolady, a dla Ciebie jabłko z cynamonem. Podstawowym pokarmem koni żyjących na wolności jest trawa. Koń musi jej bardzo dużo zjeść, aby się najeść. Dlatego dzikie konie spędzają ponad połowę każdego dnia swojego życia na skubaniu trawy. Często nawet trzynaście, czy czternaście godzin, a klacze, które mają młode, czy klacze źrebne, czyli takie które będą miały źrebaki, nawet jeszcze więcej. Trawę zresztą bardzo lubią także konie hodowlane. One jednak są karmione owsem, czy specjalnymi mieszankami różnych zbóż i witamin, które na dłużej zaspokajają ich apetyt.
- Aha…. – powiedziała Kornelka i zamyśliła się na chwilę . Zaczęłam się zastanawiać, czy informacja o tym, że konie potrafią spędzać na jedzeniu tyle czasu w ciągu całego dnia, nie wpłynie przypadkiem na to, że i Kornelka poczuje się rozgrzeszona ze swoich wyczynów nad miską zupy czy surówką marchewkową. A tego ciocia Karolina nie wybaczyłaby mi nigdy. Powiedziałam więc szybko:
- Kornelik, pamiętaj, że dzikie konie wcale nie ociągają się z jedzeniem. Jedzą bardzo sprawnie i robią to z zaangażowaniem. To, że trwa to tak długo, oznacza tylko tyle, że muszą zjeść bardzo dużo trawy, żeby zaspokoić głód. Są przystosowane do magazynowania dużych ilości pokarmu.
Zupełnie inną rzeczą jest, pomyślałam, że konie często są wybredne i odmawiają jedzenia pokarmów, których nie znają lub nie lubią. Tego jednak Kornelii mówić nie należało….
W tej chwili przyszła mi jednak na myśl pewna historia, którą opowiedział mi jeden znajomy hodowca.
- Konie jedzą sporo trawy i potrafią to robić szybko – zaczęłam.
Zanim zaczęłam wypowiedź zobaczyłam, że Kornelka już ziewa. Spojrzałam na zegar wiszący u niej w pokoju. 18:00. Kornelik o tej porze je kolację i przygotowuje się do snu.
- Już śpiąca jesteś, Kornelko?
- Wcale nie. – odparła mi dziewczynka i znowu ziewnęła, tym razem jeszcze głośniej.
- Musisz iść spać, już późno.
Na małej twarzyczce Kornelki pojawiło się lekkie rozczarowanie.
- Dooooobrze. – powiedziała niepewnie.
Ubrałam się i pożegnałam się z Kornelką oraz jej rodzicami. Obiecałyśmy sobie, że kiedy indziej dokończymy rozmowę.
                                                                                  
Mam nadzieję, że post Wam się podobał i liczę na dobre komentarze!:)


horsefan

wtorek, 25 września 2012

Rozmowy o koniach cz.1



Witam ponownie po krótkiej przerwie. Ale pewnie wszyscy wiedzą, że nowy rok szkolny = nowe wyzwania. Mam nadzieję, że niektórzy z Was odwiedzają mój blog z autentycznej potrzeby dowiedzenia się ciekawych rzeczy o koniach. Pomyślałam, że spiszę częste rozmowy, jakie odbywam z moją małą kuzynką Kornelką, która wprost bombarduje mnie różnymi pytaniami, w tym także tymi na temat koni. Może powstanie nawet cykl „Rozmowy o koniach”?

Rozmowy o koniach
- Zoosiu….. – zaczęła Kornelka, przesadnie akcentując literę „o” w moim imieniu. Był to oczywisty znak, że chce mnie o coś poprosić  albo zapytać.
- Tak Kornelik – wyraziłam zgodę na jej ukrytą prośbę.
- A dlaczego Ty tak bardzo lubisz te konie?
To było jedno z najtrudniejszych pytań, jakie zadawała mi Kornelia. Powtarzała je często, jakby odpowiedź, której jej udzielałam nie zadowalała jej albo jakby nie mogła doczekać się odpowiedzi i szybko przechodziła do następnego pytania.  Ale co tu odpowiedzieć pięcioletniemu dziecku, które pyta o to, co dla mnie samej nie jest do końca jasne i oczywiste. Dlaczego ja lubię te konie? Lubię je bo są…. piękne, majestatyczne, silne, niezależne, nieodgadnione, zagadkowe… Tak z pewnością w mojej sympatii dla tych zwierząt jest element podziwu. Ale lubię je także dlatego, że mnie pamiętają i na mnie czekają każdego dnia. I przychodzą się przywitać, kiedy przyjeżdżam i pożegnać, kiedy muszę już wracać do domu. To za mało? Nie, ponieważ to dowodzi, że coś dla nich znaczę, że jestem w ich życiu ważna, że pamiętają o mnie. Ja, ze swej strony, lubię być wśród nich. Są inne niż ludzie. A poza tym…..
- Zooosiu…. – Kornelka najwyraźniej nie doczekała się na moją odpowiedź.
- Tak Kornelik – ponownie wyraziłam gotowość do rozmowy.
- Zoosiu…. A czy konie widzą wszystko większe dlatego, że mają takie wielkie oczy?
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Pytanie Kornelii przywodziło na myśl bajkę o Czerwonym Kapturku. Wszyscy pamiętamy pytanie: „Babciu, a dlaczego masz takie wielkie zęby?”. No, raczej dlatego, że lubię sobie pojeść, brzmiałaby zapewne odpowiedź, gdyby nie to, że zmęczony odpowiadaniem na pytanie o wielkie uszy, oczy i ręce, wilk zdemaskował się i pożarł Czerwonego Kapturka. Kornelce jednak mówić o tym nie należało.
- Nie, Kornelik. Ale wielu osobom tak się dokładnie wydaje. A nawet bardzo często tym właśnie tłumaczy się to, że konie są bardzo płochliwe. To jednak nie jest prawdą. Prawda jest taka, że końskie oko jest większe niż ludzkie, a co za tym idzie – większy jest obraz tworzący się na siatkówce oka. W oku  – wyjaśniłam widzą pytające spojrzenie Kornelki. - Jednak wszystko, co koń widzi, - kontynuowałam -  nie wyłączając własnego ciała, jest większe, a jego mózg interpretuje te sygnały z zachowaniem tych właśnie proporcji.
- Aha. – Kornelka zamilkła na chwilę. Czyżby zapowiadało to koniec rozmowy?
- Zooosiu….. – A jednak nie. – A czy konie wiedzą kiedy mam ubraną czerwoną bluzeczkę?
- Wiesz co? – odpowiedziałam. - To ciekawe, że zapytałaś akurat o tę Twoją czerwoną bluzkę. Wydaje się bowiem, że konie nie rozróżniają pełnej palety barw, ale niektóre z nich. Na przykład, rozróżniają kolor niebieski i czerwony. Możliwe jest także, że konie widza kolor żółty jako odcień czerwieni, a zieleń jako odmianę szarości. 
- Aha. – Tym razem Kornelka najwyraźniej zrozumiała wszystko bez problemu ponieważ w jej głosie nie było słychać niepewności. Odczekała chwilę zanim zadała następne pytanie.
- Zoosiu… A czy koń widzi w nocy? Bo Tata mówi, że koty dobrze widzą w nocy.
Nie wiem akurat dlaczego konie miałyby dobrze widzieć w nocy tylko dlatego, że koty to robią, ale pewnie Kornelikowi nie tyle chodziło o zaakcentowanie tej zależności, ale tego, że ona tak wiele wie o kotach.
- Tak, koty i konie widzą w nocy bardzo dobrze. Dużo lepiej niż człowiek.  Wiesz jednak o czym należy pamiętać? – zawiesiłam głos. Kornelia pokręciła głową na znak, że tego oczywiście nie wie. – Należy pamiętać, że koń dużo wolniej niż człowiek przystosowuje się do zmiany oświetlenia.  Do tego stopnia, że wchodząc z pełnego światła w półmrok, pozostaje jeszcze na wpół oślepiony, podczas gdy człowiek już widzi normalnie. Sama tego kiedyś doświadczyłam, ale o tym opowiem Ci innym razem.
- Obiecujesz? – zapytała podnosząc na mnie swoje brązowe oczy.
- Oczywiście. – Trudno jej było nie lubić, z tymi czarnymi loczkami, które sterczały wokół jej małej główki i wymykały się wszelkim próbom ujarzmienia ich gumką albo spinką.
- Zoosiu…. A czy Twój konik wie, że Ty to jesteś Ty, jak do niego przychodzisz?
Och, z całą pewnością chciałabym aby tak było. Mam nadzieję, że tak jest! Odpowiedziałam jednak inaczej:
- Wszystkie konie bardzo dobrze rozpoznają kształty. Na pewno odróżniają sylwetkę konia od innego zwierzęcia. Konie też na pewno rozpoznają ludzi po rysach twarzy lub ubraniu i na pewno po zapachu.
- To konie czują zapach? – zapytała Kornelia szczerze zdumiona.
- Czują i zapach i smak. Ale o tym opowiem Ci już jutro.
- Jutro, ale dlaczego?
- Bo dzisiaj jest już późno i Tym musisz iść spać, a ja trochę się pouczyć przed jutrzejszą klasówką.
- No, dobrzeeee… - zgodziła się z dużym wahaniem. – Ale jutro mi to opowiesz, obiecujesz?
- Obiecuję. – powiedziałam.”

horsefan

niedziela, 16 września 2012

Ramzes

Drodzy Czytelnicy!

Odwiedziłam dzisiaj Parasola i przy okazji spotkałam konia, który mieszka w tym samym miejscu, jest jego dobrym przyjacielem, a na mnie zrobił ogromne wrażenie. Przy okazji tego spotkania napisałam krótkie opowiadanie o nim. Przeczytajcie. . .

"Ramzes


Zobaczyłam go po raz pierwszy jednego z ostatnich dni lata. Pomyślałam, że wygląda tak jak ten dzień i odchodzące lato. Trawa w wielu miejscach już pożółkła, kwiaty były tylko wspomnieniem ich czerwcowej świeżości , a na ziemi leżały opadające powoli z drzew liście.
Był gniady ale jego sierść zmatowiała. Stał w rogu łąki, z opuszczonym łbem, zrezygnowany. Jego ogon już dawno nie był czesany. Kiedy podeszłam bliżej, podniósł łeb i spojrzał na mnie. Obojętnie, jakby moja obecność nie miała dla niego żadnego znaczenia.
Na imię miał Ramzes.
Nie rozumiałam dlaczego nazwano tego konia w taki sposób. Porównanie tej nieszczęsnej istoty z jednym z największych władców starożytnego świata, potężnym faraonem, pogłębiało tylko dojmujące wrażenie smutku i współczucia dla tego zwierzęcia.
Było w nim jednak coś co przykuwało uwagę. Jakaś siła, odgrodzona jednak murem nie do przebycia. Jak inaczej wytłumaczyć to, że zatrzymałam się przy nim właśnie, pomimo tego, że na padoku tego dnia było wiele prawdziwie pięknych zwierząt.
Wiele tygodni później usłyszałam przypadkową rozmowę. Właściciel stadniny rozmawiał z innym hodowcą. Mówił o Ramzesie, chociaż jego imię nie padło w tej rozmowie. Jednak historia, którą opowiedział nie pasowała do żadnego innego konia przebywającego w tym miejscu.
Ojcem Ramzesa był słynny ogier Dakar, matką Reklama. Ramzes po ojcu odziedziczył szybkość, po matce wytrzymałość i…. zapewne urodę. Był prześlicznym źrebaczkiem gdy się urodził. Pięknie, proporcjonalnie zbudowanym, o wyrazistej kasztanowej maści. Miał małą białą skarpetkę na tylnej prawej nodze.
Nigdy nie był brzydkim nieporadnym koniem, który wyrasta na wspaniałego ogiera.Jego historia nie miała być historią o brzydkim kaczątku, czy kopciuszku. Już od pierwszych dni po urodzeniu, patrząc na niego widziało się przyszłego czempiona.Poruszał się z wdziękiem, nawet delikatnie, ale czuło się w nim tę ogromną siłę, która miała mu potem pozwolić zwyciężać.
Interesowało się nim wielu hodowców. Jeden szczególnie intensywnie.
Ramzes nie był na sprzedaż, jednak zaproponowana cena była bardzo wysoka i Ramzes został sprzedany. Miał wtedy dwa lata i na koncie pierwsze wygrane w krajowych wyścigach. Jego kariera zapowiadała się świetnie.
Nowy właściciel chciał więcej i szybko, dużo szybciej.
Ramzes dostał nowego trenera. I kolejnego. I kolejnego. Nigdy nie był wystarczająco dobry dla swojego nowego właściciela.  Nigdy nie umiał go zadowolić.
Kiedy został uderzony po raz pierwszy nie rozumiał co się stało. Ale nowy właściciel uważał, że tak właśnie trzeba, że koń „musi wiedzieć, co to dyscyplina”.
Skutek był przeciwny do zamierzonego. Ramzes zamykał się w sobie, blokował. Nie potrafił już biegać. On koń, który kochał biegać, biegać już nie potrafił…
Nowy właściciel przywiózł Ramzesa z powrotem do jego rodzinnej stadniny. Powiedział, że ten koń nie nadaje się do niczego. Jest słaby, leniwy i głupi, powiedział i odjechał. 
Był koniec lata. Ramzes stał z pochylonym łbem.  To właśnie wtedy zobaczyłam go po raz pierwszy.
Od tamtego czasu minęły dwa lata.
Ramzes nie stoi już z pochylonym łbem. Jego sierść nabrała głębokiej barwy i lśni w promieniach zachodzącego słońca. Jest w domu. I jest szczęśliwy.
Wspaniale wiedzie mu się także na torze wyścigowym. Wygrywa wyścig za wyścigiem.
Zapytałam właściciela, jak tego dokonał.
- Ramzes to mądry koń. – odpowiedział. -Trzeba mu tylko pozwolić biegać tak jak on tego chce. I ja to robię.
Tak, z pewnością. I jeszcze kochasz tego konia, pomyślałam.
Przed odjazdem do domu raz jeszcze podeszłam do Ramzesa. Jego oczy błyszczały, kiedy patrzył na mnie uważnie. Czyżby pamiętał nasze pierwsze spotkanie? Uśmiecham się. Wiem, że pamięta.
Ramzes. Teraz rozumiem."

Mam nadzieję, że podobała się Wam ta historia.

horsefan

piątek, 14 września 2012

Moon - mój pierwszy kucyk-źrebak

Wiem, że trochę minęło od wakacji, ale bardzo chciałabym moim czytelnikom przedstawić mój czerwcowy nabytek, a mianowicie Moon - figurkę kucyka szetlandzkiego. Na razie nie robiłam jej zdjęć. Zamiast tego wstawiam zdjęcie innej figurki ze strony www.schleich-s.com. Oto ona!
Shetland Foal
Moon



Długo marzyłam, żeby mieć figurki jakiś kucyków, ponieważ miałam same konie. To marzenie ziściło się pewnego czerwcowego dnia. Była sobota, jak zwykle dzień wolny od szkoły. Z mamą i tatą musieliśmy pójść na zakupy do centrum handlowego. Akurat przechodziliśmy koło "Smyka" i mama zapytała się, czy chciałabym jakieś nowe figurki. Oczywiście, że się zgodziłam. Jak zwykle popędziłam w kierunku półki ze Schleich'ami. Oczy mi się zaświeciły myśląc:"Które wziąć?". Właśnie wtedy wzięłam Moon i jej mamę - Sandrę oraz Hanię - źrebaka haflinger. Kupiłam je, a w domu zajęłam się wymyślaniem imion. Od razu zdecydowałam jak nazwę źrebaka szetlandzkiego - Moon. Dlaczego? Kiedy bardziej przyjrzałam się figurce, zauważyłam na zadzie łatę podobną do księżyca (widoczną na zdjęciu powyżej). Zamieszczam także rodziców Moon - Sandrę i Harry'ego.

Shetland Pony
Sandra
Shetland stallion
Harry










To tyle na dziś, mam nadzieję, że się podobało.

horsefan

sobota, 8 września 2012

Rasy koni - Tennessee Walker


 Ten post jest kontynuacją serii postów "Rasy koni". Opiszę w nim rasę, o której od dawna chciałam napisać, lecz brakowało mi czasu lub po prostu byłam w podróży. Zapewne z tytułu tego posta moi czytelnicy domyślają się o jakiej rasie tym razem napiszę. Oto ona!

1. Wygląd.
Konie rasy Tennessee Walker są harmonijnie zbudowanymi końmi,o cechach typowo amerykańskich. Głowa zazwyczaj duża, lekko garbonosa o niezwykle przyjaznym wyrazie. Szyja jaką posiada przeciętny koń tej rasy jest mocna i wysoko osadzona. Kłoda między nogami zazwyczaj jest zwięzła, krótka, o mocnym grzbiecie i głębokiej klatce piersiowej. Łopatki są ustawione ukośnie. Zad, zazwyczaj lekko "ścięty" (piszę to w cudzysłowiu, żeby nikt z moich czytelników nie pomyślał przypadkiem o tym w sensie dosłownym), muskularny z wysoko osadzonym ogonem. Kończyny są w typie zwanym suchym, o szerokich stawach. Konie tej rasy są mocne, wszechstronnie użytkowe, o wydajnych, bardzo miękkich chodach. Występujące umaszczenia to: kare, gniade i siwe. Wysokość w kłębie dochodzi do ok. 155 cm.

2. Historia.
W XIX wieku właściciele plantacji w stanie Tennessee utworzyli na bazie inochodźca Narraganset zwrotnego, wygodnego konia wierzchowego, który był w stanie wytrzymywać na długich dystansach i podczas upałów miał szybki, piękny, miękki inochód lub specjalny rodzaj stępa (zwany runing walk). Konie te wiele razy doskonalono poprzez krzyżowanie z końmi rasy Morgan, końmi pełnej krwi angielskiej, Saddlebred i kłusakami (jak np. kłusak francuski). Podaję imiona najbardziej zasłużonych ogierów - założycieli rasy: Allan F1, Black Allan i Roan Allan. Te trzy ogiery pochodziły z linii słynnego Hambleitoniana - protoplasty rasy Standardbred. Imiona innych ogierów ważnych do rozwoju rasy to Midnight Sun i Merry Go Boy. W 1935 roku założono amerykańskie towarzystwo rasy Tennessee Walker. Do pierwszej księgi stadnej zapisano tylko 115 koni! Dziś rasa cieszy się, jednak o wiele większą popularnością niż kiedyś, szczególnie w USA. Konie te są cenione za dobry charakter i wygodny chód. 
Koń Tennessee Walker w wydaniu Howrse
 
Piękny koń Tennessee Walker
Jessie - roczniak Tennessee Walker w wersji Schleich, pławi się w pełnym słońcu w moim ogrodzie
 horsefan

poniedziałek, 3 września 2012

Witam ponownie! - czyli historia Golema

Drodzy Czytelnicy! Witam ponownie po wakacjach. Moje były bardzo udane, mam nadzieję, że Wasze także.
Drugą część sierpnia spędziłam podróżując z rodzicami po Europie, byliśmy w Pradze, Budapeszcie i w końcu na jachcie w Chorwacji. Dziękuję, że w czasie mojej nieobecności zaglądaliście na mojego bloga.
W czasie moich podróży dowiedziałam się masy niezwykłych rzeczy: o Pradze, jej historii i niezwykłych tajemnicach i legendach, o Budapeszcie i jego mieszkańcach, o tym jak powstało to miasto i jak Węgrzy walczyli o swoją niepodległość. Zwiedziłam wspaniałe zabytki Pragi, widziałam Hradczany (jednak nie było w zamku pana prezydenta Klausa),  przepiękny budapesztański parlament, wspaniałe kościoły i synagogi w obu miastach, szczególnie piękną "hiszpańską" synagogę w Pradze. Ze mną podróżowały moje Schleich'y, ale o tym opowiem w innym poście.

W Pradze -  przepięknej stolicy Czech - nasz przewodnik opowiedział nam pewną legendę, a mianowicie ciągle żywą w Pradze i niezwykłą historię Golema. Kim jest (a raczej był) Golem, zapytacie. Już mówię.

Pierwsza informacja o Golemie znajduje się w Talmudzie (jednej w ważniejszych ksiąg żydowskich, choć nie uważanej za świętą), ale później pojawiło się wiele innych przekazów, jakie miały istnienie Golema potwierdzać.
Golema stworzyć miał rabin Jehuda Low (piszemy to nazwisko z takimi dwiema kropeczkami nad "o") ben Bezalel z Pragi. Legenda mówi, że rabin ulepił Golema z gliny, by chronił praskich Żydów, na których w XVI w. nasilały się ataki bo posądzano ich o magię i inne zabronione rytuały. 
Według legendy, Rabin Jehuda ożywiał glinianego stwora za pomocą tzw. kabały, czyli zaklęcia. Karteczkę z zaklęciem (zawierającą żydowskie słowo emet - prawda) wkładał do ust lub głowy Golema. Następnie odbywał modły i tajemnicze rytuały, a na koniec istota ożywała. Jeśli Rabin chciał "uśpić" Golema wymazywał pierwszą literę w zaklęciu. Powstawało hebrajskie słowo met, które oznaczało śmierć. Według innej wersji zamiast słowa emet, rabin wkładał Golemowi słowo adam, które oznacza człowiek, natomiast po wymazaniu pierwszej litery powstawało słowo dam, które znaczy krew.
Nie wiadomo ile razy Golem ratował z opresji swojego twórcę i jego rodaków. Zapewne wiele razy.
Golem jednak był istotą niemą i bezmyślną, mógł wykonywać jedynie rozkazy swego stworzyciela.
Dlatego zapewne musiał zginąć...
Jak do tego doszło?


Wyobraźcie  sobie, że jest niedziela. Dla Żydów i chrześcijan jest to dzień święty i zarazem wolny od pracy. Jesteście w Pradze, stolicy Czech w XVI w. W dzielnicy żydowskiej nikogo nie ma na ulicy. Nikogo? Czy na pewno? Ulicą idzie Golem. Czemu nie jest uśpiony? Rabin Jehuda tak bardzo zaczytał się w Talmudzie, że włożył Golemowi nieprawidłową kabałę. . . Ale cóż to? Golem niszczy własne miasto? Tego już za wiele! Rabin spostrzega swój błąd, wybiega na ulicę z grupką mężczyzn i w ostatniej chwili odbierają mu kabałę. . . na zawsze? Niestety tak. Legenda mówi, że rabin ukrył Golema na strychu jednej z synagog.
Wiele lat później znany pisarz pochodzenia żydowskiego Franz Kafka wszedł na strych synagogi, gdzie rzekomo miał znajdować się Golem. Nie znalazł niczego poza śmieciami i ptasimi truchłami. Gdzie zatem jest Golem? Czy w ogóle istniał?
To kolejna tajemnica, która czeka na swego odkrywcę.
Jedno jest pewne. W XVI w. żył w Pradze bardzo znany i szanowany rabin Jehuda Low ben Bezale. Na przepięknym praskim cmentarzu żydowskim jest jego grób, który widziałam osobiście. 

W praskich synagogach jest wiele figurek przedstawiających Golema. Kupiliśmy jedną z nich. Fotografię innej, z Wikipedii, bardzo podobnej, załączam poniżej.




 horsefan