To blog opowiada o mojej końskiej pasji. Piszę tu o koniach i jeździectwie, mojej wielkiej miłości, o figurkach koni, które zbieram, marki Schleich-S... niemal o wszystkim, co jest związane z końmi.
Zapraszam do czytania!

sobota, 12 kwietnia 2014

O Dubaju cz. 3





Dzisiaj pobawię się Waszą wyobraźnią i zabiorę Was na zakupy. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie zapachy i smaki. Najpierw czujecie woń przypraw; cynamonu, kardamonu, pieprzu, liści laurowych i szafranu oraz wielu innych. Ponadto, czujecie naturalne barwniki do malowania, np. lazuryt w proszku. Znajdują się one w workach na jakimś kramie, przed sklepem.





Otwieracie oczy, ale nadal jesteście skupieni na smakach i zapachach. Wchodzicie do owego sklepu z przyprawami, który prowadzi dwudziesto-paroletni Arab, z włosami zaczesanymi do góry, noszący liczne pierścienie z wielkimi kamieniami, w wierze, że te przyniosą mu dobrobyt. 
Staracie się z nim porozmawiać. Pyta Was, skąd jesteście, o pogodę w kraju itp. W końcu pokazuje Wam towar, jaki może zaoferować. Są to liczne cukierki, które wyglądają jak kamyczki w kolorach: zielonym, niebieskim i czerwonym. Wśród nich są czekoladki, sprzedawca twierdzi, że słodzone miodem. Próbujecie. Po prostu rozpływają się w ustach! Następnie pokazuje Wam podobne cukierki, tym razem to wysuszony imbir, który pachnie jak mieszanina oryginalnego aromatu imbiru i cukrowej słodkości. Facet twierdzi, że – jak czekoladki – są słodzone miodem, ale wątpicie w to, bo raczej nie można tego stwierdzić po licznych kryształkach, którymi oblepiony był każdy kawałeczek. 
Ale postanawiacie spróbować. Piekielna słodycz przeobraża się w tradycyjny smak imbiru i czujecie, jakby było to kwaśne. Mimo tego, staracie się nie skrzywić i mówicie, że dobre. Och, prawie zapomniałam! Towarzyszy Wam ktoś z rodziny, najlepiej z najbliższej. Są to dwie osoby. One zdecydowanie mówią, że cukierki są smaczne i dorzucają je do listy zakupów. Po chwili sprzedawca pokazuje Wam sporo suszonych owoców; wszystkie są dobre, ale Wasza rodzina nie decyduje się na ich zakup, ponieważ „można je kupić w kraju”.  Na koniec Arab wyjmuje suszone kwiaty szafranu i mówi, że możecie spróbować. Zgadzacie się. Roślina prawie pozbawiona smaku, ale to nie koniec! Podchodzicie do lustra. „Mamo, chyba mam żółty język!” – mówicie. Wasza mama, jedna z tych dwóch osób podchodzi i sama patrzy na swój. Też spróbowała, więc jej język także stał się żółty. 

Ostatecznie kupujecie kilka przypraw, czekoladki i imbirowe cukierki, bez szafranu. 

I co? Jakieś wrażenia? Teraz się (może) zdziwicie, ale to historia oparta na faktach. Zdarzyła się mnie i moim rodzicom, gdy poszliśmy do Wschodniej Dżumajry.

Innym razem poszliśmy gdzie indziej:

W Dubaju jest takie miejsce we Wschodniej Dżumajrze zwane Gold Souk. To ulica wypchana po brzegi sklepami z biżuterią (zrobioną z 24-karatowego złota!). Na Gold Souk’u trudno znaleźć coś dla siebie - to biżuteria przeznaczona dla Arabek, które wprost uwielbiają się obwieszać - ale jeżeli coś Wam wpadnie w oko, trzeba wziąć drugi fakt pod uwagę - ceny są wysokie, ale można wynegocjować lepszą. Wystarczy powiedzieć: „Albo taka, jaką ja proponuję, albo pójdę do konkurencji!”, lecz trzeba to powtarzać kilka razy, bo sprzedawcy z trudem ulegają namowom.
Szkoda, że nie zrobiliśmy zdjęć! Na wystawach były wielkie złote bransolety i naszyjniki oraz kolczyki, a także dziwactwa przeznaczone głównie dla rosyjskich turystów (bo kto inny by je kupił?): złoty różaniec i smoczek dla dziecka ze złotym uchwytem. Widok czegoś takiego był dla mnie istnym szokiem!


To nie koniec postów o Dubaju (mam nadzieję, że uda mi się zrobić następne)! 
I co? Dobry powrót horsefana po trzech tygodniach? 

Pozdrawiam

horsefan