Obietnicy swojej dotrzymuję, albowiem dzisiaj opowiem Wam o moim pierwszym zaskoczeniu na lekcjach jazdy.
Wcześniej, kiedy rozpoczęłam lekcje, jeździłam na pewnej klaczy imieniem Madame Butterfly (a.k.a. Siwa), która słynęła ze swojego opanowania. Znaczy się, na początku jazdy zawsze była spokojna, a potem dawała całemu światu do zrozumienia, jak bardzo jest zmęczona i najlepiej to teraz wygrzewałaby się na słoneczku, na pastwisku.
Ogółem, nie było aż tak źle.
Kiedy jednak rozpoczęłam lekcje w tym miesiącu, okazało się, że Siwą będzie dosiadać moja mama, a ja dostanę niejakiego Olimpa. Myślę sobie: "Spoko luzik, nie ma się czego bać...", dopóki moja instruktorka nie przyprowadziła go. Kiedy jednak do tego doszło, wzięłam się za czyszczenie. Po paru minutach pani Martyna powiedziała: "Wracam za parę sekund, tylko trzymaj go mocno, żeby nie zwiał, bo to ogier...".
Zatkało mnie. Ktoś z Was pewnie by zapytał, dlaczego. Otóż: młody ogier to niewyżyta bomba energiczna, a w obecności równie młodej, całkiem ładnej klaczy w 99.9% przypadków dostaje kręćka.
Jak będzie się zachowywać? Moja odpowiedź stała tuż obok i uporczywie usiłowała rozwiązać węzeł, którym był przywiązany. Chytry jak lis.
Moja lekcja obeszła się (całe szczęście) bez większych nieszczęść. Jednak Olimp nie zawsze był posłuszny, tak jak tego chciałam, może to częściowo moja wina, przecież co dopiero powróciłam do jazdy... jedno jest stuprocentowo pewne: dość często zwracał swój tęskny wzrok w stronę Siwej (z moją mamą na grzbiecie, notabene).
A jakie są Wasze wierzchowce? (Jeśli macie jakiekolwiek, rzecz jasna:))
Pozdrawiam
horsefan